niedziela, 17 maja 2015

Sezon 2 Akt 4



Autor: Ech... hejka jak się macie? Wiem jestem zła. Przez te dni nie umiałam za wiele napisać. Akt napisany na siłę.



Airis, kapłanka Abriela w Msaval przechadzała się to w tamtą to w inną stronę. Spojrzała na pysk jej boga. Pozłacany ołtarz przedstawiał wielkiego, umięśnionego lisa z mieczem w dłoni i tarczą, w zbroi. Lis miał zamknięte oczy i przyjazny wyraz pyska. Rozkładał ręce jakby chciał wyrzucić broń i przytulić ukochany lud. Jednak nastały mroczne czasy. Nic nie można zrobić.   
- Coś się stało, ma pani? - Pyta Selsey, jeden z jej przyjaciół czynnie wspomagający i religie i status zbrojny miasta, mający brązowo-kremowe futro i złote oczy.
- Nic, Selsey'u. - Odpowiada powoli lisica.
- Ależ ma pani! Wyglądasz jak sto nieszczęść! - Odpowiada lis.
Airis wzdycha ciężko.
- Selsey, mówiłam żebyś do mnie nie mówił ,,Pani".
Selsey wybucha śmiechem.
- T-tak jest! PANI!!!
Lisica znów wzdycha ciężko.
- Nie przejmuj się nim! - Mówi kolejny przyjaciel, Aloe. - On już taki jest!
Airis patrzy na obu. Ciężko wzdycha.
- Ok ok. Powiem. Doszedł kolejny pacjent do szpitala! - Mówi szybko.
Selsey patrzy na nią z szeroko otwartymi oczami.
- I to tyle? - Pyta. - Każdego dnia giną lisy, a ty zawracasz sobie głowę byle urazem?! Ja to tak, ale ty?!
Dla Selsey'a było to dziwne. Jego przyjaciółka? Ta która martwi się niemal jedynie o boga i wojnę?
Airis patrzy na niego. Bez słowa prowadzi ich do budynku gdzie na specjalnych łóżkach leżała piaskowa lisica. Choć lisołaki z południa miały technologie, nosiły tylko zbroje (Wojownicy) i przepaski na biodrach (Co było rzadkością). Chodziły też zwykle na 4 łapach. Ciało lisicy było całe w ranach prawdopodobnie od szponów.
- A to co? - Pyta Aloe wykazując na jedną z łap.
Było to znamię. Znamię legendy.
- Nie możliwe... - Mówi zadziwiona Airis.